Komentarze: 0
Pół roku minęło. Po udręczeniach przyniewolonego pobytu na odległej północy, pełna radości i niepokoju Iza powracała do stron rodzinnych. Za sobą pozostawiła przygnębienie i nudę przymusowej jednostajności, przed nią otwierał się świat sztuki, swobodnej działalności, mowy ojczystej. Dążyła w przyszłość w upojeniu wesela, zarazem jakichś trwożnych przeczuć, śmiejąc się do wolnych przestrzeni, wieżyc kościelnych błyszczących z oddali i słońca.
W tem jasnem słońcu wiosennem wszystko iskrzyło się, śpiewało, jaśniało wiosenną błogością. Nadzieje w sercu budziły się nieśmiało, nieujęte jak senne widzenia, zaklęty gmach rojeń i mirażów powstawał.
Lekka mgła białymi zwojami płynęła nad wodą haftowaną złotymi promieniami, lśniąc opalowo. Rybacy zwijając sieci śpiewali tęskne pieśni.